Wyprawka Sześciolatka

Odkąd zaczęłam pisać blog, to częściej też odwiedzam fora tematyczne związanie z nauczaniem, czy wychowywaniem dzieci – żeby być bardziej na bieżąco, gdyż moje doświadczenia z polskimi szkołami zakończyły się prawie 10 lat temu.

I przyznam szczerze, że nierzadko doznaję lekkiego szoku, jak poczytam sobie o dylematach polskich rodziców. 

Nie zamierzam oczywiście nikogo przekonywać, że życie rodziców w Anglii jest lekkie, łatwe i przyjemne, bo historie dotyczące np. otrzymania miejsca w upatrzonej szkole też potrafią zmrozić krew w żyłach (o czym pewnie też kiedyś napiszę).
Jednakże niektóre decyzje polskiego Ministerstwa Edukacji są dla mnie zupełnie niezrozumiałe.

Ten wpis powstawał w mojej głowie już od dawna; odkąd natrafiłam na ten wątek o dylematach mam posyłających dzieci do zerówki. Ostatecznie zmotywowała mnie jednak kurdecojaturobie (fajny nick, swoją drogą :)) wpisem na jej blogu .
Tematem przewodnim dzisiejszego wpisu będzie zatem ...

WYPRAWKA DLA SZEŚCIOLATKA

Tytułem wstępu:

Moje dzieci rozczęły swoją edukację na Wyspach, z wyjątkiem najstarszego, który miał przyjemność zaliczyć w Polsce miesiąc prywatnego przedszkola (więcej nie wytrzymał ani on, ani ja i nie o finanse, bynajmniej, chodziło) oraz rok bardzo fajnego, najnormalniejszego w świecie, niewydziwianego, dostosowanego do polskich realiów (i do psychiki przeciętnej matki Polki) przedszkola państwowego.

Mimo, iż uczyłam się o angielskim systemie szkolnictwa, na Wyspy przeprowadziłam się zupełnie nieprzygotowana w tej kwestii. Wyjeżdżałam z absolwentem trzylatków i przez myśl mi nie przeszło (Eh, co ja robiłam na zajęciach z kultury i historii Wielkiej Brytanii?), że sprawa szkoły spadnie na mnie jak grom z jasnego nieba od razu po rozpakowaniu pierwszych walizek w królestwie Elżbiety II.

Parodycznie, praca którą dostałam u Lucy , była właśnie w Reception (w zerówce) , czyli z dziećmi w wieku mojego pierworodnego. Czułam się jednak, jako świeżutka emigrantka, zupełnie poza systemem i na kolejny etap rozwojowy życiu mojego dziecka pt. szkoła w nie byłam po prostu psychicznie nastawiona.

Zerówka, o czym pisałam wcześniej, nie jest w Wielkiej Brytanii obowiązkowa, nikt więc mi nad głową nie stał i o zaniedbywanie edukacji mojego dziecka nie oskarżał.

Wszystko działo się zbyt szybko: zamykanie spraw wszelakich, pakowanie, pożegnania liczne i łzawe z rodziną i przyjaciółmi, sprzedaże samochodów i paru jeszcze elementów dobytku ruchomego, wysyłanie pak i paczek z dobytkiem niezbędnym do przeżycia pierwszych paru miesięcy bez nadmiernych wydatków.
A to wszystko w połączeniu ze zdawniem ostatnich egzaminów własnych, trzymaniem kciuków za uczniów zdających matury i inne FCE, karmieniem i przewijaniem pociechy nr 2 i ... z testem ciążowym w ręku, potwierdzającym z wielką mocą (grubością różowych kresek czyli) o obecności pociechy nr 3. Planowaniem edukacji najstarszego nie zajmowałam się zatem wcale.

U Lucy pracowałam do południa. Punkt dwunasta wychodziłam, by na przystanku za rogiem czatować na autobus, w którym wypatrywałam mojego męża, który ‘wyrzucał’ mi z autobusu pociechę nr 1 oraz wózek z nr 2, dawał mi buziaka i tym samym autobusem jechał dalej do pracy.
Wtedy jeszcze myśl o szkole mi nie świtała, gdyż załatwianie formalności wszelakich i studiowanie papierologii stosowanej pochłaniało mi koszmarnie dużo czasu.
Zainspirowana tym, co obserwowałam w swojej szkole podjęłam się samodzielnej edukacji w domu – głównie w celach zabicia zabicia nudy. 
Ale już pod koniec października, jak już udało się ogarnąć wszelkie sprawy organizacyjne, zauważyłam że mam za rogiem szkołę i może by mi tam dziecię przyjęli. 

I pierwszego listopada – ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu - młody maszerował już w szkolnym mundurku na swoje pierwsze zajęcia, wyposażony w lunchbox, worek na w-f oraz teczkę na książki.

I przez kolejne 7 lat były to JEDYNE akcesoria, które nosił do szkoły - i tylko lunch box codziennie, pozostałe zaś 1-2 razy w tygodniu


Jak czytam o tym, ile trzeba wydać na ekwipunek dla dziecka rozpoczynającego zaledwie swoją edukację, to nie dziwię się, że rodzice nie chcą posyłać dzieci do szkoły o rok wcześniej. Zawsze paręset złotych można zaoszczędzić :)  

W Anglii WSZYSTKIE akcesoria potrzebne do nauki, zabawy, eksploracji i twórczości wszelakiej dostarcza szkoła. Klasy są pełne artykułów papierniczych wszelkiej maści, na stołach znajdują się tylko najpotrzebniejsze rzeczy czyli ołówki, kredki i linijki, kleje, nożyczki (oraz w starszych klasach długopisy), czasem flamastry. Wszystko inne znajduje się w specjalnie oznaczonych szufladach.

Wiem, że w Polsce nie ma aż tak dużych nakładów na szkolnictwo jak w Wielkiej Brytanii, ale przy odrobinie zdrowego rozsądku - jak widać z wypowiedzi madzialena22 - można i z tym sobie poradzić:
"Kupno pozostałych rzeczy to już będzie zależało od decyzji nauczyciela. Moje dzieci prosiłam by przyniosły teczkę od książek (tam wkładają kartki, które kseruję, tzw. zadania) oraz zwykłą cienką teczkę na gumkę (tam chowają prace plastyczne, kolorowanki). Do tego 2-3 pędzle, zeszyt 16k, zeszyt do informacji, klej oraz papier ksero.
Składka na wyprawkę wyniosła UWAGA !!! 35-40zł (sama juz nie pamiętam). Za zebrane pieniądze kupiłam wyprawkę ekonomiczną z firmy BAMBINO (więc dobre jakościowo rzeczy). W wyprawce było sporo rzeczy (kredki bambino 25 opakowań, kredki ołówkowe 25 opakowań, bibuła, farby w butlach, papier kolorowy, brystol kolorowy, papier rysunkowy biały, kolorowy, tektura falista,plastelina, nożyczki.. już dobrze nie pamiętam, ale sporo tego było..
Jeśli czegoś mi brakuje, to dokupuję z pieniędzy, które zostały z tej wyprawki (np. dodatkowe kleje, inne kolory brystolu, dziurkacze ozdobne, włóczka..) Jest marzec, a jeszcze pieniążki pewne są do dyspozycji.
Rodzice byli bardzo zadowoleni z tego, że nie muszą biegać po sklepach i kupować rzeczy (które drożej by kosztowały), a ja wiem, że każde dziecko pracuje używając takich samych rzeczy i materiałów, nie ma kłótni, kto ma lepsze czy gorsze."

Zachodzę natomiast w głowę , dlaczego polski sześciolatek nie może się nijak obejść bez podręcznika do angielskiego i do RELIGII !!!
 
Angielskie klasy wyglądają tak:


Kwestia jakichkolwiek podręczników jest sama w sobie dyskusyjna.

Ja - niejako zawodowo - podręczniki oczywiście bardzo lubię :)
Ułatwiają życie!
Kolorowe zdjęcia, śmieszne historie, zróżnicowane ćwiczenia, nagrania, zeszyt ćwiczeń do prac domowych i oczywiście podręcznik dla nauczyciela, gdzie (w przypadku podręczników do nauczania angielskiego) po prostu wszystko jest - można właściwie nie wkładać większego wysiłku w przygotowanie lekcji. Wydawnictwa idealnie dostosowują się do potrzeb rynku i wiele podręczników dla nauczycieli nawiązuje do podstawy programowej, podpowiada cele dydaktyczne, podsuwa pomysły, jak pracować z dziećmi o różnym poziomie języka lub/i zdolności.
Na mojej półce z książkami aż się roi od ... darmowych egzemplarzy otrzymanych w ramach promocji na darmowych szkoleniach, po których wystarczy tylko zlecić uczniom kupienie tego jedynego, najlepszego, niepowtarzalnego podręcznika :)
Lubię podręczniki, bo zawsze można do nich zajrzeć, wrócić, skorzystać ponownie. 

Czy jednak rzeczywiście tak się dzieje? 

Takich cudów - jak pisze kurdecojaturobie, i z czym się zgadzam - nie ma! 
Przypomnijcie sobie, kiedy ostatni raz wasze dziecko wertowało podręcznik, poza - miejmy nadzieję - powtórką przed klasówką :).

W Anglii, w szkole podstawowej nie ma jednak klasówek.
Nauczyciele, owszem, korzystają z gotowych materiałów, książek, podręczników - ale nie jest to tzw. przerabianie od dechy do dechy. Czasami szkoła zamawia zeszyty ćwiczeń, które jednak nie są zabierane do domu.

Dzieci uczą się głównie przez projekty - poznawanie i eksplorację od podstaw. Jeśli religia, to chodzenie po różnych obiektach kultu, czy uczenie szacunku do innych kultur, obrzędów.

Jeśli język obcy, to piosenki, gry, zabawy.

Jeśli biologia, to hodowanie roślinek, przeprowadzanie eksperymentów, wycieczki.

Jeśli ... przykłady można by mnożyć.

Mój najstarszy syn zdał egaminy końcowe na koniec podstawówki na poziomie 5 (wymagany poziom 4).
Przez 7 lat nauki nie miał ani jednego podręcznika ...
Wszystkiego, czego się nauczył, nauczył się w szkole lub robiąc projekty (średnio 3 większe na rok).

I po raz kolejny przekonałam się, że w tym szaleństwie jest metoda.

O projektach, o nauce religii i o paru innych ciekawych - mam nadzieję - aspektach angielskiego systemu szkolnictwa będzie następnym razem :)

Mam też w zanadrzu małą niespodziankę dla wiernych czytelników bloga - także zaglądajcie :)

Niestety nadciągający rok szkolny (w Anglii rozpoczyna się w większości szkół 7 września; w poniedziałek i wtorek naczyciele mają dni szkoleniowe) będzie w moim przypadku obfitował w wiele zmian i nowych wyzwań, więc nie obiecuję wpisów co tydzień :) Postaram się jednak w miarę regularnie dzielić czymś ciekawym.


Szczęśliwego Nowego Roku ... Szkolnego :)

super-teacherka

2 komentarze:

Unknown said...

Moim zdaniem szkoły powinny dla pierwszaków i w ogóle całej 1-3 zamawiać zeszyty z hurtowni, a książki mieć w bibliotece

Unknown said...

Jestem tego samego zdania. U nas świetlica zamawiała ze sklepu internetowego http://www.pasazbiurowy.pl/ Dzięki czemu dzieciaki nie musiały targać zeszytów do domu tylko miały w szkole. Biblioteka przyjęła również zasadę podobną jak na Ukrainie, gdzie możesz wypożyczyć niezbędny podręcznik.

Post a Comment

Dziękuję za każdy motywujący i inspirujący komentarz :)