Plecak czyli ile długopisów potrzebuje jedenastolatek

Wczoraj, z wielkim hukiem rozpoczął się w Anglii rok szkolny.
Później niż w Polsce, gdyż na początku roku szkolnego zawsze są szkolenia dla nauczycieli i uczniowie najczęściej przychodzą 2 dni po kadrze. Czasami zdarza się wręcz, że różne klasy zaczynają w innym terminie. Decyzja, jak to rozegrać należy do dyrektorów poszczególnych placówek.

W jednej ze szkół, do której chodziły moje dzieci było tak: klasy starsze - KS2 szły na pierwszy ogień, potem za 2 dni rozpoczynali młodsi z KS1 oraz zerówkowicze, ale tyllko ci, którzy chodzili do przedszkola, a na koniec za kolejne 2 dni, jak już większość była w miarę opanowana, rozplanowana i rozmieszczona, przychodził czas na nowicjuszy. Można było wtedy tym zaryczanym i zasmarkanym poświęcić więcej czasu, bez konieczności nadmiernego zajmowania się tymi już nieco oswojonymi :)

Nie było to oczywiście najszczęśliwsze rozwiązanie dla rodziców posiadających więcej niż jedno dziecko, ale od czego są znajomi, babcie, opiekunki, kluby ...
W tym roku mieliśmy niezłą bonanzę z przyznaniem miejsc w szkołach (ale o tym przy okazji).

Mój syn poszedł właśnie do szkoły średniej.
W marynarce i krawacie wyglądał O-DLO-TO-WO. 

Wiem, że noszenie takiego formalnego stroju może być nieco męczące.
W podstawówkach najczęściej są to bluzy lub swetry, choć uczniowie niektórych prywatnych szkół też noszą marynarki, słomiane kapelusze i inne cuda na kiju, co moim zdaniem - skądinąd wielkiej zwoleniczki mundurków - jest snobistycznym przegięciem.

Mój syn jednak jest z kategorii krawaciarzy i oprócz mody skate'owskiej (po godzinach) lubi się 'robić na dorosłego', podkreślając z lubością, że w naszej rodzinie tylko on i dziadek noszą krawaty :)

Dzisiaj - jak rzadko kiedy - byłam w domu przed nim. Gdy zobaczyłam go przez okno wyleciałam przejęta i dumna niczym kwoka, popodziwiać go trochę w nowym mundurku. Usłużnie wzięłam też od niego plecak i ... wbiło mnie w ziemię pod jego ciężarem!

- Co ty tam masz?! - krzyknęłam z przerażeniem.
- No jak to co? Książki, zeszyty ...
- Jakie książki? Zmiłuj się! Po coś wypożyczył pół biblioteki drugiego dnia?!(a molem książkowym nie jest, więc tym bardziej się zdziwiłam)
- No nie, to takie zeszyty do pisania na lekcjach ... (dodał niepewnie patrząc, jak rzucam się, by zrewidować plecak).
Zaczęłam szybko wertować w głowie uprzednio przeczytane informacje o szkole i zastanawiać się, czy czegoś nie doczytałam. Kurcze, może miałam kupić jakieś książki? Ale nieeee ...
"Matko! Nakłamałam na blogu!" - pomyślałam w panice mocując się z suwakiem.

"Nie dość, że oni tu muszą w szkole średniej nosić jednak jakieś książki, to jeszcze pewnie mają zeszyty do każdego przedmiotu. I dlatego to tyle waży! A ja tu głosiłam peany na cześć angielskiego systemu szkolnictwa."
Z pierwszej kieszeni wyciągnęłam pięciocentymetrowej grubości kobyłę o ... Alanie Suger'ze, angielskim multimilionerze, który zaczynał swój biznes w szkole średniej od sprzedaży zapałek. Jest to postać niewątpliwie fascynująca*, ale żeby studiować jego życiorys w drodze do szkoły to już gruba (nomen omen) przesada.
Z drugiej kieszeni wydobyłam ... zresztą zobaczcie sami:
- dwa zeszyty w kratkę w twardej oprawie (biały i czarny - jego ulubione kolory, pewnie nie mógł się zdecydować, który wybrać :)), na które zresztą naciągnął babcię w czasie wakacji w Polsce (ma chłopak siłę perswazji :))
- notatnik z wyrywanymi kartkami (w twardej oprawie)
- notatnik w linie (w twardej oprawie) oraz
- kalendarz szkolny - czyli JEDYNY niezbędny przedmiot.
W pozostałych - jak twierdził - zamierzał "coś sobie notować". Ot, jakie mam pilnie dziecko! :)
Dodatkowo znalazłam jeszcze piórnik z siedmioma długopisami, sześcioma ołówkami, dziewięcioma cienkopisami, linijką, wskaźnikiem (znalezionym) i dwoma gumkami z temperówkami.
 
Nie wiem, może zamierzał nim handlować i rozpocząć swój pierwszy biznes, niczym Sir Alan Sugar?
Z bocznej kieszeni wyłowiłam też mocno sfatygowane jabłko (fanem owoców niestety nie jest) - nie chcę nawet myśleć, co on z tym plecakiem robił, skoro jabłko było w takim stanie:
a także butelkę z niewypitą wodą i z niewypitym sokiem (kupioną w szkole).
Zachodzę w głowę, co go napadło. Bo że przeżywa chłopak nową szkołę to widzę. Ale dlaczego w tak masochistyczny sposób?

Na razie udało mi się wyperswadować mu, że kalendarz szkolny i jeden z zeszytów od babci wystarczy. Liczbę długopisów też zweryfikowaliśmy (choć wszystko z kwaśną miną, bo tu człowiek idzie do szkoły średniej, a mu się matka wcina w dorosłe życie! A potem się oczekuje, żeby dziecko podejmowało samodzielne decyzje :))

I tak oto radośnie rozpoczęliśmy rok szkolny.

Z papierniczym pozdrowieniem

super-teacherka
________________________________________________

* Sir (a właściwie już Lord) Alan Sugar stał się znany szerszej publiczności jak zaczął prowadzić bardzo popularny quasi reality-show pt. The Apprentice. Do progrogramu zgłaszają się ludzie, którzy już otarli się o świat biznesu, finansów, reklamy itp. ale którym marzy się bardziej odważna ścieżka kariery. 16 osób podzielone jest na dwie drużyny. Każda dostaje niełatwe zadanie z dziedziny marketingu, sprzedaży, negocjacji.
Team, który zarobi więcej pieniędzy wygrywa i jest zapraszany na jakąś wypasioną imprezę, a s)pośród przegranych jeden zostaje 'wylany' ("You are fired!"). Jest to program rozrywkowy (nieprzebierający w słowach Lord Sugar, przekonani o swej nieprzeciętności uczestnicy, komiczne sytuacje), ale fajnie pokazujący zasady, które się sprawdzają w biznesie. Program ma swoją edycję dla młodzieży tzw. Junior Apprentice, a jej zwycięzca zamiast praktyk w firmie pana Sugar'a otrzymuje sporą sumkę na rozkręcenie własnego biznesu.

0 komentarze:

Post a Comment

Dziękuję za każdy motywujący i inspirujący komentarz :)