Konkurs dla belfrów i nie tylko :)

Dzisiaj przyszła wreszcie pora na długo obiecywany konkurs.

Dzień Nauczyciela jest po temu idealną okazją :)

Nie, żebym go świętowała namiętnie; nawet nie wiem, czy w UK jest coś podobnego. Nie dostałam nigdy żadnej trzynastki, więc chyba nie ma :). Zresztą ja nigdy nie lubiłam tego typu ceregieli. Dostawał człowiek naręcze wiechcia i tarabanił się z tym do domu przez pół Warszawy, narażając się na liczne pobłażliwe lub pogardliwe (a może to moja nadinterpretacja) spojrzenia przechodniów.

No, trochę koloryzuję, bo po pierwsze to nie przeżyłam tych 'świąt' tak wiele (jako belfer), a poza tym anglistom nie dawało się tak namiętnie kwiatów. Dawało się polonistom, matematykom, wychowawcom i tym, z których przedmiotu spodziewano się zagrożenia :).
A może po prostu mnie nie lubili :)
Poza tym to woziłam te kwiaty samochodem.
Fakt pozostaje jednak faktem, że jest to dla mnie święto sztuczne i wcale za nim nie tęsknię.*

A zatem konkurs.

Temat konkursu jest następujący:

ŚMIESZNE WPADKI NASZYCH BELFRÓW
Możecie wpisywać anegdotki z własnego podwórka (jeśli jesteście nauczycielami), wspomnienia z dzieciństwa lub z życia waszych dzieci.

Przewiduję 2 nagrody:

- za najlepszą/najśmieszniejszą anegdotkę
 
Zostanie ona wyłoniona przez jednoosobową nieomylną komisję roszczącą sobie prawo do posiadania jedynie słusznego poglądu w kwestii angegdotki w składzie: super-teacherka. W ramach doradców wystąpią osobiste dzieci przewodniczącej jury.

Zwycięzca otrzyma 3 rzeczy:
- dwa kleje z brokatem w tubce - świetne do ozdabiania kartek, ozdóbek choinkowych, obramowywania zdjęć (długo schną, ale efekt jest prześliczny) - kolory niebieski i złoty
- zestaw flamastrów do malowania po szkle i porcelanie - super do ozdabiana bombek, kubeczków, talerzyków. W zestawie jest 6 kolorów: czerwony, zielony, turkusowy, fioletowy, szary i pomarańczowy
- oraz zestaw 42 drucianych 'szczoteczek'
Męczyłam się, męczyłam, ale nie mogę lepszej nazwy wymyślić; po angielsku to się nazywa tinsel pipe cleaners czyli w dosłownym tłumaczeniu błyszczące wyciory do czyszczenia rur :)) - mają one różne zastosowanie, można robić z nich ludziki, ozdoby, obrazki. Ja bardzo lubię używać je do robienia kwiatków pop-up cards. Jubilatom i solenizantom bardzo się podoba.
Kolory: złoty, srebrny, fioletowy, granatowy, czerwony i zielony

- nagroda pocieszenia - zostanie wyłoniona w drodze losowania.

Zwycięzca otrzyma zestaw 10 ozdób choinkowych - zdrapek.
Ozdoby są czarne, a pod spodem mają wielobarwną warstwę, która się ujawnia po zeskrobaniu drewnianym rysikiem. Dodatkowo w zestawie są kolorowe wstążeczki do zawieszenia ozdóbek
- oraz 2 komplety drewnianych nalepek ze zwięrzętami - fajnych do robienia własnych kartek lub scrapbooków.


Anegdotki możecie wpisywać w komentarzach lub wysyłać mi na maila
super-teacherka@gazeta.pl


Warunki konkursu:
- anegdotki nie mogą być wulgarne, gdyż takie wpisy będę usuwać.


Żeby was zachęcić napiszę 2 anegdotki z mojego własnego podwórka.

Pierwsza dotyczy mojej polonistki z liceum.
Pani była osobą o złotym sercu, z pasją, darem opowiadania i fajnym podejściem do młodzieży. Miewała swoje odjazdy np. miała awersję do rajstop i nawet w najbardziej trzaskające mrozy chodziła w spódnicy i kozakach na gołe nogi. Była też z lekka nieprzytomna - i jest to zdecydowanie eufemizm :)
Pewnego dnia, gdy mieliśmy w perspektywie 2 godziny polaka (2 ostatnie lekcje, komu chce się myśleć, a poza tym wiosna za oknem) staraliśmy się usilnie coś wymyślić, żeby pani zamiast przerabiania Tristana i Izoldy dała nam trochę na luz.
Pod pokój nauczycielski została wysłana delegacja złożona z najbardziej wygadanych (nie mogę powiedzieć, że z pupili pani, bo ona naprawdę wszystkich lubiła). Poprosiliśmy o 'wywołanie' pani B.
Wyszła, z nieco przestraszoną miną, szeroko otwartymi oczami, omiotła nas nieprzytomnym wzrokiem i spytała:
- A co wy ode mnie chcecie? Ja nie mam teraz chyba z wami lekcji?
Zatkało nas tylko na chwilę, ale z młodzieńczym refleksem zawyliśmy bardzo przekonująco:
- Nieeeeee, pani Psor.
- No to już mi stąd!
Poszliśmy nieco skonsternowani pod klasę. 
Zadzwonił dzwonek. Pani nie było. Pięć, dziesięć, piętnaście minut ... Wreszcie ktoś zarządził ewakuację. A że w tamtych czasach szkoły nie były jeszcze tak pilnie strzeżone i układy z woźnym się miało, w dwudziestej minucie lekcji paradowaliśmy skocznie na nasze pierwsze wiosenne, LEGALNE, wagary.
W końcu nauczyciel nie przyszedł, nie?

***

Druga anegdotka będzie już z moim udziałem. Pomijając wpadki z flashcards (i wiele innych, niestety) jedną z ciekawych zaliczyłam jak tylko zaczęłam pracować w angielskiej szkole jako teaching assistant.

Wybraliśmy się z klasą jedenastolatków na szkolną wycieczkę do centrum Londynu. Jednym z punktów programu był Pałac Buckingham.
Dzieciaki w szkolnych mundurkach przylgnęły do ogrodzenia, podziwiając zadzierających pod kątem prostym nogi żołnierzy w niedźwiedzich czapach.



Nadszedł czas 'odwrotu'. Zaczęliśmy gromadzić pupilków w jedną grupę, starając się nikogo nie zgubić w tłumie turystów. Ja nawet dobrze nie znałam jeszcze imion wszystkich dzieci, szczególnie, że wiele z nich było bardzo obco brzmiących. Na swoje usprawiedliwienie dodam tylko, że różnorodność imion, ze względu na wielokulturowość brytyjskiego społeczeństwa jest niewiarygodna. Wiele imion brzmi podobnie, niektóre noszone przez chłopców brzmią 'dziewczęco' np. Ravishanka, inne, rzekomo są dziewczęce brzmią dla mnie męsko np. Dilveen, a część ma takie samo zdrobnienie dla obu płci np. Jo zamiast Josepha i Joanny, Sam dla Samuela i Samanthy itd.
Nagle dostrzegłam kątem oka jedną dziewczynkę, namiętnie przyssaną do barierek i nic sobie nie robiącą z naszych nawoływań. Ponieważ nie znałam jej imienia, podeszłam i dotknęłam lekko jej ramienia, mówiąc, że "time to go, darling".

Zero reakcji. 

Położyłam jej rękę na ramieniu i trochę mocniej potrząsnęłam.

Nic.

W końcu delikatnie pociągnęłam ją za bordowy mundurek.
W tym momencie krnąbrna osóbka się odwróciła, a mi ukazała się zirytowana już nieco twarz .... japońskiej turystki. W bordowym sweterku :)

A teraz głos oddaję wam.

Konkurs trwa do końca października. Ogłoszenie wyników 5-go listopada !!!
_____________________________________________
* Żeby nie było, że jestem taka na anty cytuję, co napisałam na forum w dyskusji o prezentach dla nauczycieli:
Ja - z punktu widzenia nauczycielki nie lubię dostawać prezentów - strasznie to krępujące.

Z punktu widzenia rodzica ... w Polsce dostawałam szału, jak moi rodzice przychodzili z zebrania i mówili, że komitet zbierał na prezent dla wychowawcy (Za co? zadawałam sobie pytanie, znając jego poczynania).

Moje dzieci poszły do szkoły dopiero w Anglii i ... jakoś teraz mi nie szkoda dawać :)) (choć wychodzi niezła sumka - trójka dzieci, a w klasie nauczycielka i teaching assistant lub jeszcze ktoś kto okazjonalnie pomaga; na Święta i koniec roku) - bo mam świadomość, że nauczyciele wykonują super pracę, moje dzieci uwielbiają chodzić do szkoły i jestem za to wdzięczna również nauczycielom.
Ale tu się odbywa to na zasadzie - daje, kto chce. Podchodzi się do reprezentanta klasy (jakaś mamusia ochoczo drepcząca po placu zabaw przed i po szkole - podziwiam za zapał, tak swoją drogą :)), daje się TYLE ILE SIĘ CHCE, potem wszyscy, którzy się złożyli podpisują się na kartce dołączanej do prezentu (Anglicy i ich 'świr' na punkcie kartek :)), a rodzice dostają mailem zdjęcie prezentu, tak że każdy wie, na co poszły pieniądze.
Najczęściej są to vouchery do jakiegoś ekskluzywnego sklepu i nauczyciel kupuje sobie, co chce.

Sądzę, że jak bym była przymuszana, szczególnie, jakbym nie była zachwycona nauczycielem, to bym się też wkurzała. 




8 komentarze:

Agnieszka said...

to ja opowiem swoja wpadkę :) Uczę matematyki, a ponieważ dla uczniów jest to trudny przedmiot zawsze staram się wprowadzać matematyczne słownictwo na zasadzie skojarzeń np. linie równoległe idą równo jak tory kolejowe (w sensie, że się nie przecinają). Przyszedł czas wprowadzić dzieciom romb. Przecież wszyscy wiedzą, że romb to kopnięty kwadrat. No to rysuję tłumaczę własności i głośno przekazuję uczniom skojarzenie: "Zapamiętajcie romb to rąbnięty kwadrat". Na sali rozległ się śmiech a ja za bardzo nie wiedziałam dlaczego. Po chwili namysłu poprawiłam swoją wypowiedź, lecz i tak wersja pierwsza została zapamiętana. No cóż. Najważniejsze, że wszyscy wiedzą jak wygląda romb :). Pozdrawiam serdecznie

voice said...

Ha, ha, niezłe przejęzyczenie. Na klasówce też powinnaś omijać romb, skoro został 'rąbniety' :)
Grunt, że zapamiętali :)
Dzięki za wpis :)

voice said...

A tu jeszcze parę anegdotek z bliźniaczego bloga na blox.pl
http://edukacjainspiracja.blox.pl/2011/10/konkurs-dla-belfrow-i-nie-tylko-1.html

Anonymous said...

To i ja się przyłączę. Kiedy miałam 10 lat, a było to 1987 roku, zmieniłam szkołę. Zmiana było dość bolesna, ponieważ małą przytulną instytucję zmieniłam na wielki moloch "komunistyczny", gdzie w moim poziomie było ok 10 klas.
Dyrektorem w nowej szkole był historyk, który miał zachowania byłego oficera armii, czyli dryl musiał być. Apele wyglądały, jak ćwiczenia wojska, a nie szkolne apeliki.
Bałam się go okropnie i oczywiście jednego dnia przyszedł do nas na zastępstwo.
Na tamtej lekcji wszyscy byli cicho, cała klasa zastanawiała się, co nas czeka...W pewnym momencie kazał nam odrabiać zeszyty ćwiczeń. W tym czasie dyrektor, ów monster w moim mniemaniu, z wielkim wdziękiem spytał się nas "czy nie mamy nożyczek, ponieważ paznokieć mu się złamał"...
Muszę przyznać, że po tym wydarzeniu, jakoś mniej się go bałam...

Pozdrawiam
viki_on_line

super-teacherka said...

Hej Viki,
Miło cię gościć na moim blogu :)
Faktycznie - zupełnie nieoczekiwane zachowanie ze strony 'tyrana' - jak widać i tyrani mają słabe strony :)
Sądząc po twoim blogu pan nie zniechęcił cię też do historii :))

Agnieszka said...

Przypomniała mi się jeszcze historia z czasów, kiedy chodziłam do ogólniaka. Zrobiliśmy niezłego psikusa nauczycielce, która była nowa, wystraszona, świeżo po studiach (czyli niewiele lat starsza od nas). Otóż miała mieć z nami historię, więc przekleiliśmy tabliczki wiszące przy drzwiach z informacją co to za sala. A dokładniej zamieniliśmy tabliczka WC z Sala Historyczna i całą klasą usiedliśmy przy WC (czyli nowej sali historycznej). Ubaw był po pachy jak pani otworzyła salę i wparowała do niej rozkazując nam: Proszę wchodzić!!. Jak już była w połowie ubikacji to zorientowała się, że to nie sala historyczna, w której miała mieć lekcje. Oczywiście pośmialiśmy się (razem z panią), a nasza zabawa przeszła do historii szkoły. Opowiadana z pokolenia na pokolenie :). Pozdrawiam serdecznie

voice said...

Oj, ci uczniowie! Potrafią być podli! ;-D
Gorzej by było, jakby pani była złośliwa i zechciała jednak tam przeprowadzić lekcję :)

My 'wykańczaliśmy' pana od ekonomii (też młodego i zahukanego) tym, że w bardzo niewidoczny i cichy sposób systematycznie przesuwaliśmy ławki do przodu - całymi rzędami. Tak aż pan prawie nie mógł przejść między pierwszą ławką a tablicą. Ale był tak spięty, że nie reagował, tylko wykładał swoje teorie z nastawieniem: byle by przetrwać do przerwy :)

gjurekg@hotmail.com said...

Nauczycielka, za czasow komuny, weszla do klasy. Oczekiwala ciszy ale wszyscy gadali, nie przejmowali sie. "Tak nie bedzie" huknela nauczycielka "Jeszcze raz wejde do klasy I powiem - "Czolem klasa! i klasa mi odpowie "Czolem obywatelko profesorko!" Popatrzylismy na nia z lekkim politowaniem, no ale coz? Nauczycielka, jak obiecala, wyszla z klasy, weszla ponownie, ale musiala byc bardzo spieta bo huknela "Czolem Obywatelko Profesorko!" Klasa wybuchla smiechem i, biedna, miala przegrane do konca roku.

Post a Comment

Dziękuję za każdy motywujący i inspirujący komentarz :)