TFUrczy bałagan

Jak pisałam już nie raz, angielska szkoła nie jest idealna.

Ponieważ założyłam sobie, że chciałabym inspirować raczej niż krytykować, staram się opisywać dobre strony tutejszego systemu. 

Rozpływam się nad brakiem podręczników, pieję z zachwytu nad pozytywnym nastawieniem nauczycieli, podziwiam postępy, które robią uczniowie.
Angielska szkoła ma jednak na swoim koncie grzechy i grzeszki, a do ideału jej daleko.



Większość Polaków stykających się z wyspiarskim systemem edukacji po raz pierwszy najczęściej przeżywa szok.

I nie wynika on bynajmniej z zachwytu nad angielskim szkolnictwem.
Najczęściej słyszane opinie to: Oni tu niczego nie uczą w tych szkołach! Moja córka robiła to somo dwa lata temu w Polsce! Mój syn bazgroli jak kura pazurem, a pani się w ogóle tym nie przejmuje!
Do tego dochodzą jeszcze inne aspekty jak brak higieny (chodzenie w tych samych butach cały dzień, siadanie na dywanie wydeptanym uprzednio owymi buciorami, które - wiadomo, jak to u dzieci - bywają wszędzie i wdeptują we wszystko, a następnie jedzenie np. owoców lub innych przekąsek), ogólne rozhulanie i rozhukanie angielskich dzieci czy często uciążliwa różnorodność kultur, zwyczajów, nawyków.



Nie będę z premedytacją kłamać i pisać, że to wszystko nieprawda. Bowiem - szczególnie w kwestii higieny i rozhukania - prawda to najprawdziwsza.

Wiele razy moje oczy robiły się większe niż koła u wozu na widok zachowań niektórych dzieci, szczęka lądowała na podłodze na skutek zasłyszanych tekstów, a cisnące się na usta słowa 'rozbestwione bachory' wydawały się jedynym adekwatnym określeniem.
'Bachorowatość' i rozbestwienie jest najczęściej skutkiem takich na nie innych sposobów wychowania i szkoła często może tylko rozłożyć ręce z bezradności.




A jednak - i tu znowu bronię angielskiego systemu - często zamiast rozkładania/ załamywania rąk, zakasuje się rękawy i opracowuje się strategie, jak pomóc i dzieciom
i ich rodzinom.
Jak złagodzić skutki trudnej sytuacji materialnej, nieznajomości angielskiego, braku wykształcenia rodziców.
Jak nie oceniać pochopnie i przez pryzmat osobistych niechęci.

Parę lat temu Ministerstwo Edukacji opracowało dokument zatytułowany Every Child Matters (Każde Dziecko Jest Ważne).
Dokument ten - o czym może więcej napiszę innym razem - ma na celu zwrócenie uwagi na 5 aspektów rozwoju dziecka i obliguje nauczycieli i wszystkich innych specjalistów pracujących z dziećmi do tego, by w szczególności dbali o kluczowe prawa dziecka takie jak:

  • prawo do bycia zdrowym (w każdym aspekcie),
  • prawo do bezpieczeństwa (poczucie bezpieczeństwa i BHP),
  • prawo do odczuwania radości z tego co robi i możliwości osiągania sukcesów,
  • prawo do bycia częścią społeczności i wywierania na nią pozytywnego wpływu,
  • prawo do dostatniego życia.

Ciekawe, co?


Ja jednak - przewrotnie - zamierzam dziś obsmarować jeden z aspektów angielskiej szkoły, który mnie wyjątkowo razi.

A będzie to ... bałagan.



Nie jestem pedantką. Oooooo, co to to nie!
Rozumiem, że ludzie muszą mieć wolność ekspresji.
Wiem, że dzieci dzielą się na brudne i nieszczęśliwe.
Mam świadomość, że w ferworze tworzenia nie myśli się za bardzo o porządku wokół, szczególnie jak się ma zaledwie kilka lat, niewyćwiczone łapki, nadmiar energii i tyyyyyle rzeczy do zrobienia na raz.

Ja mam wyćwiczone łapki, prawie cztery dekady na karku, pokłady energetyczne wielce zredukowane a i tak jak gotuję, to ... lepiej do kuchni nie wchodzić, bo się można przylepić lub nadziać na coś niespodziewanego.

Mimo tego uważam, że są jakieś granice i umiejętność sprzątania po sobie czy szanowania rzeczy powinna być wpajana na równi z nauką pisania czy liczenia.

Naczelną zasadą panującą w szkołach jest: HAVE FUN.
Do tego stopnia, że jak mój syn robił plakat o zasadach BHP w kuchni (jednym z bloków tematycznych na tutejszych ZPT-ach jest gotowanie), obok noszenia fartuchów, uważania na ostre narzędzia, wyłączania gazu i innych ważnych reguł wpisał: HAVE FUN właśnie.

Doprawdy! Dobra zabawa jest niezbędnym czynnikiem wpływającym na bezpieczeństwo podczas gotowania!!!


KLASA

Ponieważ wszystkie pomoce szkolne, począwszy od zeszytów, poprzez długopisy, gumki, flamastry, słowniki, linijki (długo by wymieniać), a na laptopach skończywszy są dostarczane przez szkołę za darmo, bardzo łatwo o ukszałtowanie się - jak dobrze nam znanej z okresu komunizmu - zasady: Nie moje, a więc niczyje.
I dbać o to nie trzeba.
Przyznam, że nie raz z ciężkim sercem patrzyłam na tony wyrzucanego papieru, na miliony połamanych ołówków, pogryzionych gumek, podartych książek czy powyrywanych kabli.
Nie raz uczestniczyłam w zajęciach, gdzie po skończonej pracy dzieci pozbierały tylko co większe śmieci ze stołu, zostawiając podłogę w opłakanym stanie.

Ktoś posprząta.

Najważniejsze, żeby 'był fun'!


STOŁÓWKA

Stołówki - to kolejny obraz nędzy i rozpaczy.
Szkoły najczęściej nie posiadają oddzielnych jadalni. Dzieci jedzą obiad na składanych stołach, które są rozkładane w holu głównym, a po skończonym posiłku chowane gdzieś w kanciapie.



Najczęściej lunch je się na raty.
Połowa klas biega radośnie, podczas gdy ich koledzy - nierzadko w kurtkach (gotowi do wyjścia), jedzą na chybcika szkolny lub własny posiłek. Po dwudziestu minutach następuje zmiana - reszta dzieci prosto z placu zabaw, bez mycia rąk czy innych 'zbędnych' rytuałów wparowuje na 'stołówkę polową'.
O stan podłogi nawet nie pytajcie...

W szkole moich dzieci dodatkowo panuje taki idiotyczny zwyczaj, że ... nie można wyrzucać własnych resztek z lunchu do szkolnych koszy, więc moje maluchy codziennie przynoszą mi w prezencie lunch boxy uwalane resztkami jogurtu wyciekającego z pojemniczka, usmarowane skórką od banana lub wyciapciane masłem z folii, w którą owijam im kanapki.


MUNDURKI

Kolejnym, niezrozumiałym dla mnie zjawiskiem jest ... kącik 'Zgubione-Znalezione'.
Nie ze względu na sam fakt istnienia, bynajmniej.
Jednakowość stroju narzuca konieczność znakowania identycznie wyglądających bluz, marynarek czy spodenek. Najlepiej by było, aby każda część ubioru była podpisana (ja kupuję specjalne naszywki z wyhaftowanymi maszynowo imionami dzieci, bo są one trwalsze, choć co się na początku roku muszę 'nadziergać' to moje!).

Przekopywałam się już nie raz i nie dwa przez kosz/pudło z pozostawionymi rzeczami, gdyż moje Miśki są specjalistami od zostawiania rzeczy w szkole.
I zawsze niezmiennie się dziwiłam, że są one (te pudła znaczy się) wypełnione po brzegi ... PODPISANYMI częściami garderoby nie tylko szkolnej, ale też wierzchniej.
 
Nie wiem, jak to możliwe, że dziecko zostawia w szkole kurtkę lub płaszcz, a rodzic interesuje się ich losem nie bardziej niż losem trylionów porzuconych czapek, szalików, teczek na książki i rękawiczek nie do pary.

Może się mylę, ale wydaje mi się, że 4-6 letnie (albo i starsze) dzieci nie są w stanie zawsze pamiętać
o powieszeniu kurtki na odpowiednim wieszaku, zapakowaniu w-fu do woreczka, założeniu bluzy na siebie, a nie walnięciu jej w kąt i powinno się je choć trochę nakierować.

Często jednak szatnia żyje sobie swoim własnym życiem ...

 





KREATYWNOŚĆ

Nie mam nic przeciwko radosnej twórczości, ale czy odrobina organizacji pracy, efektywne wykorzystanie zasobów i szczypta estetyki nie byłaby wskazana? Szczególnie w starszych klasach?


Gwoli sprawiedliwości dodam jednak, że bardzo wiele zależy od samych nauczycieli, od tzw. etosu szkoły i od postawy dyrektora.
Widziałam bowiem szkoły, gdzie do porządku przywiązywało się ogromną wagę i już dzieci przedszkolne były uczone, by odkładać zabawki na miejsce, jak nadchodził obwieszczany dzwoneczkami czas sprzątania.

Czy Wam też przeszkadzałby taki bajzel czy to tylko ja tak zrzędzę?

Ze sterylnym pozdrowieniem
Caramellita

Ps. Podsumowanie Konkursu Blog Roku 2011:

Wg ostatnich dostępnych mi danych zajęłam zaszczytne 138 miejsce na 803 blogi zgłoszone w kategorii Moje Zainteresowania i Pasje, co pokazało mi, że mam więcej czytelników niż przypuszczałam. Tak mi się przynajmniej wydaje - zdobyłam bowiem 2 kuleczki, które oznaczają przedział od 6-50 głosów. Chcę wierzyć, że było mi bliżej do pięćdziesiątki niż do szóstki :))

Dzięki zgłoszeniu bloga udało mi się zyskać kilku nowych Czytelników, których bardzo serdecznie pozdrawiam.
Sama też odkryłam parę świetnych blogów do których będę z przyjemnością wracać.

JESZCZE RAZ BARDZO DZIĘKUJĘ ZA WSZYSTKIE ODDANE NA MNIE GŁOSY !!!


9 komentarze:

Zosia said...

Ogólnie rzecz biorąc bałagan nie jest twórczy. Jak najbardziej zalecana jest nauka przez zabawę.Zabawa natomiast nie oznacza, ze musi być bałagan. W każdej zabawie z góry określa się reguły gry i tutaj jest wielka rola nauczyciela; jedni z tym radzą sobie świetnie inni gorzej. Jestem osobą ze swej natury łagodną i ustępliwą, a ucząc w szkole, miałam problemy z tak zwaną dyscyplina w klasie. Książka Roberta J. MacKenzie pt "Kiedy pozwolić, kiedy zabronić w klasie" stała się moją biblią i bardzo pomogła mi w pracy. Gorąco polecam tę książkę wszystkim nauczycielom.
Natomiast jeśli chodzi o mundurki w szkole to jestem gorącą zwolenniczką tego rozwiązania. Szkoda że polska szkoła wycofała się z tego projektu. Wywnioskowałam Carmellita z Twojego tekstu, że największą bolączką są stołówki i tutaj z pełną satysfakcją mogę stwierdzić, że chociaż coś działa w Polsce lepiej.

Ewa said...

Carmelito,
Fantastyczny wpis ;-)
Zmusza do refleksji :-)

Pozdrowienia
Ewa

Caramellita said...

Dzięki, Ewo :)

Zosiu, tytuł książki brzmi zachęcająco ... :)
Ja też jestem wielką fanką mundurków, o czym zbieram się napisać już od dłuższego czasu. Myślę, że w Polsce się nie przyjęły ze względu na nasz polski upór - jak każą, to my się właśnie nie zgodzimy! A do tego mundurki były niejako firmowane przez Giertycha więc część ludzi było w opozycji dla zasady (ideologicznie :))

Stołówki faktycznie są nieciekawe ale mnie chyba najbardziej razi jednak brak higieny i nieszanowanie rzeczy.

test said...

super, że znalazłam Twój blog
na część rzeczy dla nas jeszcze za wcześnie, ale z innych inspiracji chętnie będę czerpać

P.S. podlinkowałam Twój blog tutaj: http://ponadsiebie.blogspot.com/
mam nadzieję, że to jest dla Ciebie OK

Caramellita said...

Witaj Czyżyku :)
Linkowanie jak najbardziej wskazane. Tak samo jak czerpanie inspiracji.
Pozdrawiam i też się cieszę, że znalazłaś mój blog :)

Olzusy said...

O, dzieki za wglad do szkoly od srodka :)
U nas w szkole pan dyrektor jest bardzo surowy, i nie pozwala na rozrabianie i bycie nieznosnymi bachorami.
No i osobiscie podoba mi sie, ze nie mozna wyrzucac resztek lunchu do kosza i trzeba przynosic do domu - przynajmniej wiem, co i ile moje dzieci zjadly. No, ale to odzywa sie we mnie moja dyktatorska natura, lubie miec pod kontrola...
Z reszta sie zgadzam, w zupelnosci. A balagan, o ile jest w szkole, a nie u mnie w domu, mi nie przeszkadza, niech sobie balagania w szkole a w domu nie wolno i juz :)

Belfer said...

Malowanki twarzowe bardzo ładne. Ja na zajęciach puszczam studentom (nie wszystkim) taki mały filmik, gdzie w więzieniu malują (tatuują) sobie więźniowie twarze, np. jak jaszczurka - fuj!!!

Caramellita said...

Na szczęście te 'moje' malowanki zmywają się łatwo (czasami nawet przed czasem pożądanym przez delikwenta; ku wielkiej rozpaczy niektórcych :))

Nie lubię tatuaży za ich 'wieczność'
Ale jak niektórzy mówią, o gustach się nie dyskutuje :)

Caramellita said...

@Olzusy: mi też się podoba, że dzieci przynoszą niezjedzone rzeczy do domu. Szkoda jednak, że nikt ich przynajmniej nie zachęci, by zjadły coś w szkole (bo np. moja córka może przez cały dzień nie jeść, tak jest zajęta nawijaniem :))

Co do porządku w szkole i w domu ... jak ktoś ma w domu, to raczej i w szkole będzie miał wszystko ładnie poukładane :))
Niestety wpływ szkoły na pewne (lub większość, że tak powiem pesymistycznie) jest niewielki.
Pozdrawiam (po 4 miesiącach :))

Post a Comment

Dziękuję za każdy motywujący i inspirujący komentarz :)