Feriowo

W leniwy świąteczny wieczór nie godzi się pisać o nauce. Tę zostawmy sobie na inną okazję :)
W Anglii lenistwo wyjątkowe, bo nie dość, że ferie wielkanocne , Święta,
,
to dodatkowo w piątek Królewski Ślub,
a w poniedziałek tzw. bank holiday czyli jeden z ustwowo wolnych dni nie związanych z żadnym konkrektym świętem czy rocznicą.
Napiszę więc parę słów o ... feriach.
Jedną z niesamowitych zalet angielskiego systemu szkolnictwa jest ‘half term (przerwa międzytrymestralna), i ten, kto go wymyślił, bezsprzecznie zasługuje na nagrodę Nobla!
Wyspiarski rok szkolny podzielony jest na 3 trymestry: jesienny, wiosenny i letni.
Ładnie, prawda?
Ani słowa o zimie. Zima jest tu bowiem o wiele łagodniejsza niż w Polsce i mija w miarę niepostrzeżenie.
Każdy trymestr ma zatem ok. 13 tygodni, podzielonych na pół tygodniowymi przerwami. Razem z przerwami świątecznymi daje to 7 tygodni ferii w roku (plus 2 długie weekendy majowe).
Wynalazek ten polega na tym, ze proces nauczania trwa przez 6-7 tygodni, w porywach 8, a potem nastepuje przerwa. Daje to szansę na złapanie oddechu zarówno uczniom, jak i nauczycielom. Gorzej mają rodzice, ale o tym później.
Pierwsza przerwa jest najczęściej dopiero po 8 tygodniach, w ostatnim tygodniu października. Nie jest to jednak tak uciążliwe, gdyż nikt nie zdąży się jeszcze porządnie zmęczyć. Bo wiadomo: pierwszy tydzień to rozmowy o wakacjach, bla, bla, bla. Drugi tydzień to powtórzenia, czyli 'Zobaczmy ile z głów wywiało' i już jest połowa września.
Nastepne 6 tygodni mija równie szybko, bo wszyscy jeszcze mają wakacyjny wiatr we włosach i zapasy energii.
Powrót po pierwszym 'half termie' nie jest miły, gdyż w listopadzie angielska jesień raczy obficie ulewami i dmie na całego, ale ... perspektywa Świąt, nota bene celebrowanych w sklepach i supermarketach już od początku października (!), dodaje wszystkim wigoru. Ponadto przed Świętami ciągle się coś dzieje - a to się trzeba przebrać na Halloween, a to przygotować przedstawienie 'wigilijne' (nativity play),
a to zrobić kartki świąteczne, napisać list do Santa, powycinać ozdoby choinkowe, itp. W miedzyczasie jest jeszcze święto Diwali (festiwal świateł) , obchodzone tylko przez wyznawców Hinduizmu, ale omawiane i na swój sposób celebrowane przez wszystkie dzieci w ramach zapoznawania się z innym kulturami i tradycjami.
Żydowska Hannukah już nie jest tak popularna, ale też się czasami pojawia na zajęciach :)
Może też się trafić muzułmański Id (jest to święto ruchome).
Ponadto grudzień to okres tzw. "christmas parties' czyli przyjęć światecznych organizowanych w pracy, w pracy partnera, w żłobku, przedszkolu, kościele, kółku zainteresowań czy gdzie tam bądź). Zatem kolejne 7 tygodni mija szybko i uwieńczone jest dwutygodniowymi feriami.
Powrót styczniowy jest najgorszy, bo nie dość, że człowiek opasły po świątecznym obżarstwie (i jeszcze go kuszą przecenami cukierków, czekoladowych mikołajów, żelkowych reniferów, aniołków i choinek), to jeszcze zima w pełni i nosa wyściubiać się nie chce.
Oficjalnie jest to już trymestr wiosenny, ale (przynajmniej w południowej części Anglii) jest obrzydliwie mokro, przenikliwie zimno (od wszechobecnej wilgoci) i łeb urywa. Luty i marzec są nie do zniesienia. Choć tu i ówdzie zakwitają drzewa, służby miejskie obsadzają klomby bratkami i tulipanami, a żonkile samoistnie zażółcają wszystkie możliwe skwery i parki już na poczatku lutego, to wczesnowiosenne wiatry od morza są, delikatnie mowiąc, depresjogenne.
Ale, ale ... już koniec lutego kusi kolejnym 'half termem'.
Jest to moim zdaniem dużo lepsze niż polskie dwutygodniowe ferie zimowe tuż po przerwie światecznej, poprzedzone ‘wyciąganiem za uszy’ uczniów zagrożonych czyli serią kartkówek, klasówek i przepytywań.
Potem idzie jak z płatka - 5-6 tygodni do Wielkanocy da się przeżyć. I znów 2 tygodnie wolnego. Wygwizdów wciąż daje się trochę we znaki, ale już jest cieplutko, i milutko, i dłuższe dni, i ptaki śpiewają ... i te 'głupie' 6 tygodni do nastepnego 'halftermu' wydają się bułką z masłem. Nawet się człowiek porządnie nie zmęczy i już koniec maja. W maju dodatkowo są aż 2 długie weekendy.
Czerwiec to ... ostatnie szlify, powtórzenia, wycieczki, ocena osiągnięć. I już lipiec. I już pachnie wakacjami ...
Wakacje w Anglii trwają 'tylko' pięć tygodni (taka ciekawostka - w Szkocji zaczynają się 2 tygodnie wcześniej, ale za to mali Szkoci pakują tornisterki już w połowie sierpnia).
Wiem, że przyzwyczajonym do 8-9 tygodniowych wakacji Polakom przyjeżdżającym do Wielkiej Brytanii trudno się jest przestawić i z żalem myślą o lipcu spędzonym w szkolnych ławach. Generalnie jednak system ten jest moim zdaniem dużo fajniejszy, szczególnie z punktu widzenia nauczyciela. Pomaga złapać oddech i daje możliwość załatwienia różnych zaległych spraw, na które najzwyczajniej nie ma czasu pracując na cały etat.
Z punktu widzenia rodzica może być uciążliwy, bo trzeba aż 6 razy do roku organizować milusińskim opiekę i rozrywkę – a opieka nad dziećmi jest w Albionie horrendalnie droga. Z drugiej jednak strony wiele osób z przyjemnością bierze sobie wolne, by wyskoczyć z dziećmi na tydzień do Hiszpanii lub na angielską wieś, odsapnąć i wrócić do pracy zregenerowanym. I na ogół pracodawcy nie robią z tym większych problemów.
A i pięć tygodni letnich wakacji łatwiej jest zagospodarować niż głowkować, co robić ze znudzonym potomstwem przez bite 2 miesiące.
‘Half Term’ ma tylko jedną wadę - czlowiek ma wrażenie, że się szybciej starzeje, bo co chwila jakaś przerwa.
I znów letnie wakacje.
I znów kolejny rok w plecy :))
super-teacherka

0 komentarze:

Post a Comment

Dziękuję za każdy motywujący i inspirujący komentarz :)