Polskie Preludium
Książka “Król Maciuś Pierwszy” i jej siostra o królu na wyspie bezludnej, zawsze uwodziły mnie swoimi ilustracjami. Płócienna, twarda oprawa, zszywane, duże karty, rozdziały rozpoczynane ozdobnymi inicjałami (któż z takim pietyzmem wydaje teraz książki?), ani tym bardziej słowo wstępne napisane przez Igora Newerly, dobre trzydzieści lat temu nie wywierały jednak na mnie wrażenia.
Wielkooki chłopiec z włosami ‘na pazia’ mógł być też dziewczynką.
Mógł być mną, jako że fryzurę mieliśmy podobną (dzięki dość monotonnym 'zdolnościom' fryzjerskim mojego taty :)).
Chłopiec mnie fascynował. Próbowałam dopowiedzieć sobie jego historię, odgadnąć, co też mogło się stać I dlaczego wylądował na bezludnej wyspie. Lwy, mała Murzynka, rudy chłopak z cygarem dawały mi tylko fragmentaryczny wgląd w historię. W historię, której nie mogłam przeczytać.
Nie mogłam przez nią przebrnąć. Ci wszyscy ministrowie, ambasadorzy, politykierzy, 'orszaki, dworaki, szum pawich piór', skutecznie mnie zniechęcili, a ja nigdy nie ‘cnociłam’ cierpliwością.
Jeśli parę pierwszych stron mnie nie wciągnęło, książka (a czytałam namiętnie) lądowała z powrotem na półce lub w bibliotece.
“Maciusia” jednak nie odłożyłam w niedostępne miejsce. Raz po raz próbowałam wyobrazić sobie losy tajemniczego chłopca. Bez skutku.
Nie przypominam sobie, bym w dzieciństwie chciała zostać królem lub królową. Nie marzyłam o podróżach do egzotycznych krajów, wprowadzaniu reform, jeżdżeniu na słoniu.
Jeśli już o słoniu mowa, to nigdy nie myślałam też, że kapelusz z książki Antoine de Saint-Exupéry jest wężem z zawartością. Nie rozumiałam również innych aluzji. Pan zapalający lampy na jednej z gwiaz, był po prostu latarnikiem, a Mały Książe chłopcem rozmawiającym z różą.
Może nie miałam bujnej wyobraźni, albo nie rozumiałam królewskiego świata :))
A może … “Król Maciuś” jak i inne słonio-wężowo-kapeluszowe książki nie były wcale książkami dla dzieci?
Tak, wiem że przecież Korczak mówił inaczej. Sam napisał w przedmowie, że "dorośli wcale nie powinni czytać mojej powieści, bo są w niej rozdziały niestosowne, więc nie zrozumieją i będą się wyśmiewali". Choć nie można im oczywiście zabronić. Jest jednak mała szansa, że zrozumieją, a jeszcze mniejsza, że zastosują.
Ale to był wybieg.
Oczywista prowokacja, psychologiczny trick w niemalże tabloidowym stylu:
NIE WCHODŹCIE W TO!
A cóż może bardziej zadziałać na potencjalnego sprawcę, niż owoc zakazany, zagrywka na ambicjach, rzucenie rękawicy?
Ja jednak byłam dzieckiem. Do tego dzieckiem nigdy nie czytającym wstępów i przedmów. Nie dałam się więc 'podejść'. Nie podjęłam wyzwania (choć dziś myślę, że książka wpadła w moje ręce ciut za wcześnie).
“Maciuś” z książki do przeglądania, z czasem stał się książką od odkurzania.
Po drodze była też jakaś czarno-biała ekranizacja, ale też mnie zupełnie nie przekonała.
Angielskie Asocjacje
Temat powrócił do mnie niespodziewanie wiele, wiele lat później. Mieszkaliśmy już wtedy w Londynie i gdy moje dzieci dorosły na tyle, by móc spokojnie usiedzieć na dwugodzinnym przedstawieniu, zapragnęłam zorganizować im wyprawę do teatru.
A że lubię szybko wprowadzać słowa w czyny, sprawdziłam na stronie POSK-u (Polski Ośrodek Społeczno-Kulturalny), jakie przedstawienia będą wystawiane w najbliżej przyszłości.
“Król Maciuś Pierwszy” hmmm ... nie byłby moim pierwszym wyborem.
Ale cóż. Był to utwór jedyny.
Poszliśmy.
Wtedy właśnie, patrząc z zafascynowaniem na moje dzieci (tak, tak, nie patrzyłam na sztukę, ale głównie na moje dzieci, ktore chichrały, podskakiwały w rytm piosenek, pytały mnie się o nieznane polskie słowa i siedziały z zachwytem w oczach przez bite 120 minut – z niewielką przerwą na ciacho) zrozumiałam, że zawsze miałam rację.
To nie była sztuka (książka) dla dzieci!
A raczej była to sztuka dla dzieci, w takim samym stopniu, jak Shrek, Nemo i cała reszta kinowych hitów, były filmami dla dzieci.
Z milionem aluzji i niedomówień, z których nie wiedzieć czemu mamusie i tatusiowie śmiali się najgłośniej.
Dla najmłodszych została przewidziana tylko warstwa zewnętrzna.
Ta bajeczna, ta idealistyczna, ta do pochichrania i ta do pochlipania.
Dla starszych zaś – jeśli tylko odważyli się podnieść rzuconą przez Starego Doktora rękawicę – pozostawała do przetrawienia warstwa gorzka i twarda.
Ukazująca ich samych w przyćmionym świetle drażliwych kwestii.
Nie chcę zabrzmieć jak jeden z królewskich ministrów (minister, jak należałoby dziś uaktualnić scenariusz :)), który wie wszystko najlepiej i ma swoje najswojsze racje.
Myślę jednak – i wiem, iż teza to śmiała – że dorastając, stopniowo tracimy umiejętność myślenia jak dzieci.
Nie możemy bowiem wymazać lat doświadczeń, przemyśleń, interakcji.
Ten pryzmat jest już na zawsze wbudowany w nasze głowy.
Przecedza dźwięki, wentyluje zapachy, modyfikuje obrazy.
Możemy się starać, możemy wracać do naszych dziecięcych marzeń, możemy chcieć patrzeć na świat oczyma dziecka. Ale zawsze będzie to tylko próba. Tęsknota za szczerością, naiwnością, dobrocią i prostolinijnością.
("Więc kiedy byłem taki, jak na tej fotografii, sam chciałem zrobić wszystko, co tu napisane.[...]ważne jest, kiedy naprawdę chciałem być królem, a nie kiedy o królu Maciusiu piszę").
Czy jednak jest to do końca złe? Czy dziecięce postrzeganie świata wystarcza, by spełnić marzenia? Moim zdaniem sam Korczak, uśmiercając Maciusia na Bezludnej Wyspie odpowiada wyraźnie: NIE!
Prześmiewając nasze 'dorosłe' wady, wykpiwając interesowność, łajdactwo i pychę, wplatając w losy młodego króla co i rusz intrygi i awantury, Stary Doktor chce pokazać, że ... marzenia są niezbędne, ale potrzebują bezpiecznego miejsca, gdzie mogą się wykluć i dojrzeć. Że bez mądrości i wsparcia dorosłych dzieci nie będą wiedziały, co zrobić ze swoimi prawami.
Wtedy w POSK-u, wśród innych Polaków stęsknionych za pięknem polskiego słowa, na uroczym przedstawieniu teatru Syrena zrozumiałam, jak bardzo ponadczasowa jest książka Starego Doktora. Jak bardzo jej aktualność wpisuje się we wspołczesne problemy naszego społeczeństwa.
I jak bardzo my 'starzy' i doświadczeni, jesteśmy odpowiedzialni za marzenia kolejnych pokoleń.
Z jednej strony wolność, wyznaczanie (zacieranie?) dzieciom granic, szacunek, prawo do rozwoju, do głosu, do decydowania, z drugiej strach i nieumiejętność korzystania z przywilejów.
Na jednym biegunie opieka, wielopokoleniowa mądrość, budowanie zaufania, a na drugim wykorzystywanie, manipulacja i gwałt.
Jak mądrze realizować marzenia? Jak znaleźć cieniutką granicę między wolnością a niewolą?
To trudna sztuka. Sztuka, której nie nabywa się w samotności.
Korczakowskie Kontrowersje
Zainspirowana przedstawieniem zapragnęłam wrócić do porzuconej w dzieciństwie książki.
Oryginał był w Polsce.
Z ciekawości zaczęłam więc szukać angielskiej wersji. 'King Matt the First' był dostępny w niemalże każdej księgarni internetowej.
Przeglądałam okładki i ceny. Moją uwagę przykuły jednak ... recenzje czytelników. Większość z nich rozpoczynała się od ostrzeżenia: Rodzice, zanim kupicię tę książeczkę swoim dzieciom, ważne jest, żebyście znali kontekst jej powstania. Była ona wydana w 1920 roku i była typowym produktem tamtych czasów. Jej niektóre fragmenty mogą się wg dzisiejszych standardów wydać rasistowskie. Afrykańscy królowie i plemiona przestawione są jako ludy niecywilizowane i prymitywne, a postać córki afrykańskiego króla, porusza wrażliwe feministyczne struny.
Przyznam, że to podejście mnie zszokowało i pokazało kolejny wymiar, o jakim Staremu Doktorowi się chyba nie śniło.
Nikt znający postawę Korczaka, jego poświęcenie i ofiarę, jego marzenia, by nie było dzieci głodnych, chorych i opuszczonych, by każde z nich miało swoje prawa i rosło swobodnie nie mógłby pomyśleć, że autor Króla Maciusia mógłby mieć rasistowskie zapędy.
A jednak ... jak się okazuje poprawność polityczna - kolejny element świata dorosłych - potrafi nawet w imieniu Klu-Klu dopatrzeć się konotacji z Ku-Klux-Klanem.
Mama, która napisała te słowa, napisała też na szczęście że mimo wszystko poleca tę książkę innym i zamierza przeczytać jeszcze parę pozostałych pozycji tego autora, zaczynając od dzienników z getta.
W wakacje - przymierzając się już do udziału w Konkursie - przywiozłam z Polski oba odkurzone egzemplarze przygód Maciusia.
Zamierzam przeczytać je moim dzieciom, bo choć nie są to książki dla dzieci, to - parafrazując słowa Starego Doktora - są to książki dla ludzi.*
*"Nie ma dzieci, są ludzie."
___________________________________________
cytaty i illustracje pochodzą z książki Janusza Korczaka "Król Maciuś Pierwszy", Nasza Księgarnia, Warszawa 1960, wydanie oparte na wydaniu pierwszym Towarzystwa Wydawniczego Warszawskiego z 1923, ilustracje autorstwa Jerzego Srokowskiego